Uwielbiam zimę, ale taką z mrozem, skrzypiącym śniegiem pod butami i szronem na drzewach. Uwielbiam zimowe dni pełne słońca, temperatury poniżej -10 stopni Celsjusza, czerwonych od zimna policzków i radości ze skrzącej się śniegowej tafli. Taką zimę lubię, natomiast to, co dzieje się obecnie na dworze ciężko nazwać nawet połową zimy. Nie cierpię pluchy, deszczu zamiast śniegu i wiatru, który przeszywa cię do kości nawet wtedy, gdy nałożysz na siebie kilka warstw.
Na początku roku mieliśmy kilka zimowych, sympatycznych dni. Wykorzystałem je na wzięcie urlopu z pracy (pracuję jako programista C++ Tomaszów Mazowiecki) i wyjazd ze znajomymi na parę dni w góry. W Tatrach było w tym czasie mnóstwo śniegu, dlatego wyjeździliśmy się na deskach i nartach za wszystkie czasy. Przez cztery dni zimowego szaleństwa wymęczyłem się na stoku całkiem porządnie – jeździliśmy całymi dniami, od rana do wieczora, z przerwą na mały obiad i krótki odpoczynek.
Teraz, gdy siedzę w biurze i koduję kolejny program wydaje mi się, że zimowy wyjazd był sto lat temu, a tak naprawdę, nie minął od niego nawet tydzień. Jakże różne są moje codzienne dni w pracy od tego, co przeżyłem w zasypanym śniegiem Zakopanem. Może łatwiej byłoby mi się pogodzić z codziennymi obowiązkami, gdyby pogoda nie pozostawiała tak wiele do życzenia i choć trochę umilała początek tego roku.
Najnowsze komentarze